W sobotę 28.07 mamy plan wyjechać. I plan się udaje. Po sprawnych kilku godzinach pakowania plus wizyta Mateusza u stomatologa w Otrębusach – pierwsza plomba na jedynce JEST – zuch Mati!; fryzjerka u Ani, a właściwie Ania u fryzjerki – wyjeżdżamy z Bieniewic… o godz. 19.50.
Aha – jeszcze zakup fotelika dla małego, bo ten poprzedni już za mały, a poza tym nie ma w kamperze Isofix’a..
A gdzie przenocujemy pierwszy raz – czas i okoliczności potomkowe pokażą.
Tak nawiasem mówiąc to rezerwację na ten termin robiliśmy w lutym. Ha, tak, da się planować z takim wyprzedzeniem.
Wracając do soboty, 28-go.. Właściwie – ponieważ ambitny plan przed wyjazdem (cały czas po kilku dniach podróży nie twierdzę, że nie jest on nie do zrobienia, choć szanse oscylują gdzieś w okolicy 0%) – to kierunek na kompasie mentalnym pokazywał północ, czyli tniemy kraje nadbałtyckie, w Tallinie wpadamy na prom i już witamy się z Muminkami w Finlandii. W trzy tygodnie połkniemy Morze Bałtyckie w całym obwodzie.. 😉
Ale nie. Stało się inaczej. Prom tak, ale do Szwecji. Potem Norwegia.
Po niecałych pięciu godzinach jesteśmy już ok. 5 km od Szwecji. Tej w okolicach Piły oczywiście. Ładujemy się ok. drugiej w nocy na kemping przy jeziorze w miejscowości Zdbice. W polskiej Szwecji zobaczymy się na kilka minut z przyjaciółmi z Poznania dnia następnego – pozdrowienia dla dzielnych kajakarzy z jeszcze dzielniejszymi pociechami-kajakarzami!
- Drogie Babcie – jem, mam apetyt – wnusia
- Drogie Babcie, jem, mam apetyt – Mati