Dwa charakterystyczne znaki rozpoznawcze Arizony? Grand Canyon, który widzieliśmy wcześniej i Saguaro. Przepędzilismy nasze konie mechaniczne z powrotem do Arizony właśnie dla tych gigantycznych kaktusów. Rosną do 75 lat, ale potrafią stać lat 200.
Plan mamy taki: z Joshua Tree NP jedziemy do Phoenix. Sprzedajemy przyczepę i jedziemy do Saguaro National Park już bez przyczepy. I co? Sprzedajemy przyczepę w Phoenix i jedziemy z przyczepą do Parku.
Ktoś nad nami musi czuwać, bo para, której sprzedajemy Shamrock’a mieszka w Tucson, czyli zaraz obok Saguaro NP. Sami proponują byśmy spędzili jeszcze kilka dni w przyczepie. Bardzo nam to pasuje. Najlepsze jest to, że zgadzają się na $1000 zaliczki bez przejęcia tzw. tytułu do samochodu. Jasne, że z dziećmi wzbudza się zaufanie, ale trudno mi sobie wyobrazić podobną akcję u nas.
Przyczepą interesowali się jednak głównie dilerzy, którzy chcą płacić oczywiście mniej. Co ciekawe, w Arizonie jest większe zainteresowanie niż w Kalifornii. Tu jest łatwiej znaleźć kupca, bo przyjeżdżają w te rejony tzw. snow birds, czyli ludzie (głównie emeryci), którzy chcą przeczekać zimowe miesiące z daleka od północnych stanów czy Kanady w najbardziej słonecznym stanie Ameryki Północnej.
Jeszcze tego samego dnia jedziemy do Picacho Peak State Park.
A następnego dnia do Gilbert Ray Campground, świetnie położony. 4 mile do Saguaro National Park, 3 mile od Desert Museum i niecałą milę od Old Tucson Studio. No i mieszkanie pod kaktusem to czysta przyjemność! Ja po prostu uwielbiam Saguaro! Wszystko mi się tu podoba. Nie chciałbym tylko wpaść na grzechotnika.
Saguaro są jak ludzie. Przyjrzyj się im dobrze, a rozpoznasz wśród nich siebie i bliskich. Tak mówią lokalni Indianie. Coś w tym jest… Przytulać raczej nie należy.
Ale nasza Weronisia oczywiście jednego przytuliła… Właściwie nastąpiła jedną nogą, po czym ocierając o łydkę drugiej próbowała pozbyć się tego ustrojstwa, co nie chciało samo odpaść z podeszwy. Swoim okrzykiem postawiła nas na równe nogi. Wyciągnąłem 24 igły.
Tu w muzeum, Desert Museum. Z nazwy, bo to bardziej ogród botaniczny połączony z zoo.
Old Tucson Studio. Wielkie Hollywood nagrywało w tym miejscu sceny do wielu filmów, głównie westerny. I wciąż tu kręcą. Miasteczko jest wtedy do dyspozycji ekipy filmowej. Na szczęście akurat tego dnia było otwarte.
Wcześniej w Kalifornii spotkaliśmy Karen i Curta – przemili Amerykanie, wykładowcy uniwersyteccy, którzy zaprosili nas do siebie. Mieszkają z pieskiem Jubą niedaleko Tucson, w Green Valley. Spędzili lata w Afryce, jeżdżą po całym świecie. Świetne jedzenie, duże przestrzenie, niesamowite opowieści no i wygodne, szerokie łóżko :). Jaka odmiana po trzech miesiącach w przyczepie, którą tego dnia odstawiamy do nowych właścicieli.
San Xavier Mission powyżej.
Ubezpieczenie dodatkowe kupione. Jedziemy do Ajo, tam przenocujemy w motelu. A stamtąd już tylko 45 min. do granicy :)!