W USA jest około 300 rezerwatów Indian, w których mieszkają rdzenni właściciele tutejszych przestrzeni. My na swej drodze trafiamy do Shoeshone-Bannock Indian Reservation w Idaho, czyli dwa plemiona, Szoszoni i Banokowie. 

Ponieważ w sobotę ma być tzw. Indian Day oraz ich festiwal PowWow to zostajemy w okolicy. PowWow to tradycyjny taniec indiański, do którego muzyką jest walenie w wielki bęben przez kilku bebniarzy.

Samo słowo „rezerwat” jest bardzo wymowne i smutne jednocześnie. Tu, w Fort Town mieszka niecałe pięć tysięcy Indian. Indian na terenach Ameryki Północnej przed przybyciem białych osadników na dziki zachód, czyli na początku XVIIw. było ok. 1,3 mln. Pod koniec wieku XIX było ich niecałe 250 tys. … Biali koloniści przywieźli nie tylko konie i broń, ale też choroby z Europy (odra, ospa, kiła, różyczki), które w dużej mierze przyczyniły się do zmniejszenia populacji Indian.

Oczywiście hasło „Dobry Indianin to martwy Indianin” jednego z generałów USA dobrze obrazuje, jak bardzo biały człowiek chciał wymazać z mapy Ameryki ślady plemion indiańskich. 

Wracając do PowWow, co rok organizowane są konkursy. Wybiera się najlepsze tancerki (Queen) w każdej z grup wiekowych. Potem na paradzie jadą one na dachach swych mechanicznych koni dumnie się prezentując.

Weronika była zachwycona podczas parady, ponieważ okazało się, że księżniczki rzucają dzieciom cukierki na ziemie. Co sprytniejsze dzieciaki mają już wcześniej przygotowaną torebkę na kolekcjonowanie zdobyczy.

PowWow, na który trafiliśmy był z grupy raczej tych skromnych, ale dzięki temu można było poczuć prawdziwie, jak bawią się Indianie. Najbardziej dla mnie przygnębiające był fakt, że większość z Indian ma po prostu nadwagę. Niestety, nie polują już na bizony, a za to stali się ofiarą amerykańskiego fast food’u…

Parę fotek z areny PowWow, którą była sala gimnastyczna w lokalnej szkole.